Do parku
dojechalismy sprawnie. Z Tagangi na mercado w Santa Marta, dalej pod wejscie
gdzie zaplacilismy szalone 35tys COP i za kolejne 2 tys podjechalismy w glab
parku. Byla to juz koncowka dlugiego kolumbijskiego weekendu a wciaz byl tlok.
Lokalnym w przeciwienstwie do nas oplaca sie przyjechac tu na jeden dzionek gdyz
bilet kosztuje dla nich tylko 13 tys. Przyjezdzaja wiec z calymi rodzinami i
zapasem jedzenia by wylegiwac sie na perfekcyjnych plazach. To wcale nie
przeszkadza, za to dziesiatki koni przewozacych ten kolumbijski leniwy tlumek i
rozne towary doprowadza do szalu. Cala droge brnie sie w odchodach i co chwila
trzeba schodzic ze sciezki by przepuscic
konie albo uciekac gdzies w krzaki gdy jakis leci jak szalony. W dodatku jak na
zlosc konie uwielbiaja stawiac odchodowe stosy w najciasniejszych przejsciach.
Eh! Na poczatek wybralismy sie na punkt widokowy spacerkiem 15 min od poczatku
trasy. Pierwszy rzut oka na park i spodobalo nam
sie. Po drodze spotkalismy
niebagatela okolo 15sto osobowa grupe z Polski! Po okolo godzinie marszu przy pierwszej plazy czyli w
Arrecifes znalezlismy noclegi w hamaku za 13 tys, coz takie ceny. Miejsce wyglada
ladnie ale plaza nie do kapieli wiec postanowilismy ze wydamy wiecej by zostac
jednak w drozszym a jak kazdy mowil ladniejszym miejscu czyli El Cabo. Tam spacer zajal nam kolejne dwie godziny ale
tylko dlatego ze kiedy po spacerze wzdloz plazy doszlismy do zakatka gdzie
mozna w koncu plywac wskoczylismy bez zastanowienia. Hmmmm! Woda, rewelacyjna palemka
nad glowa i tylko uwazac trzeba na spadajace kokosy. Po drodze spotkalismy
takze pelikana i kraby. Zwierzeta
zupelnie
sie nami nie przejmowaly. W El cabo miejsce w hamaku kosztuje juz 20 tys ale ze
mielismy wlasne hamaki zakupione jeszcze w Peru zaplacilismy tylko 15 tys. Zaoszczedzone
pieniazki szybko wydalismy jednak na zimne piwko, ktore tu kosztuje rekordowa
cene 4 tys. Nie ma to jedna jak zimne piweczko pod palemka z nozkami w
karaibskim morzu. Przez reszte dnia leniuchowalismy na plazy. Wieczorikem
zrobilismy sobie kanapki z tunczyka z puszki bo ceny jedzenia sa powalajace i dalej
leniuchowalismy. Dla dopelnienia klimatu Max znalazl kokosy i dobral sie do
nich swoim scyzorykiem. Ta wiec siedzielismy sluchajac odglosow morza i
objadalismy sie bialym pozywnym miazszem.
Co za zycie! Noc w hamaku przetrwalismy bez
problemu a rano wybralismy sie na spacer do Pueblito. To ruiny osady
zamieszkiwanej do okolo 1400 roku. Dosc ciekawa siec schodow idacych w ciemna
dzungle, kanalow wodnych i orkaglych fundamentow pozostalych po domkach. Spacer tutaj zajmuje
w obie strony okolo 3 do 4 godzin i jest bardzo ciekawy choc pod gorke. To bardzo
przyjemny kawalek lasu a w jednym miejscu natknelismy sie nawet na malpy. Nie byly
one zadowolone z naszego pobytu pod ich drzewami i zaczely w nas rzucac
galezmi. Haha. Pudlo! Ciezko bylo jednak zlapac jakiekolwiek zdjecie gdyz
siedzialy strasznie wysoko na grzewach. PO powrocie znow siedzielismy na plazy
i objadalismy sie kokosami. Mialam tez bliskie spotkanie z
pelikanem ktory zaatakowal mnie gdy zanurkowalam pod wode. Moze myslal ze jestem rybka? Miejsce az ciezko jest opuszczac tylko jak sie
prowiant skonczy szybko mozna zbankrutowac na jedzeniu. W drodze powrotnej
mielismy duzo szczescia i najpierw zapakowalismy sie na przyczepe szalonego
jeepa do glownej drogi A Stamtad z do samej Santa Marta zawiozla nas para mlodych
kolumbijczykow. Obydwoje studenci: Carlos i Lila wiec porozmawialismy o
studiach i edukacji w Kolumbi oraz o pieniadzach. Kazdy zawsze jest ciekaw ile
trzeba miec by podrozowac jak my. Dalismy im tez pare informacji na temat
Buenos aires gdzie wybieraja sie na kolejny urlop. Tu musze przyznac ze
kolumbijczycy to najbardziej podrozujacy narod Ameryki Poludniowej. Oczywiscie
najwiecej podrozuja po swoim wlasnym kraju ale to zawsze jest cos. Inne
poludniowoamerykansie narody poruszja sie znacznie mniej i turystyka opiera sie
w duzej mierze na tuyrystach spoza kontynentu niz na loKalnych tymczasem w
kolumbi turystyka kolumbijczykami
stoi bardzo silnie. Mam duze zaleglosci w postach ale ze to ostatnie dni naszej podrozy nie chcialam ich marnowac na pisanie.
Info:
Nocleg:
Arrecifes: hamak od 10tys bez moskitiery; 13 z moskitiera; El cabo: hamak: 20
tys; jesli ma sie wlasny: 15tys (daja moskitiere)
Wstep: 35
tys COP; znizka dla studentow ponizej 26 roku zycia
Transport:
mercado Santa Marta (calle11; carrera 11) odjezdza jak sie zapelni: 5tys okolo
1 godz; od bramy mozna podjechac za 2tys lub spacer 45 min; w drodze powrotnej
nalezy lapac bus w miejscu w ktorym sie wysiadlo. Jezdza dosc czesto ostatnie
okolo 7-8pm
Wyzywienie:
lepiej wziasc swoje, takze wode! Najtansze spagethi: 10 tys; mozna kupic male arepy
z jajkiem za 3 tys; kawa 1 tys; soki od 4 tys; woda duza 5 tys; piwo male 4
tys.
Wy juz jedna noga w POlsce a ja jedna noga w Peru pozdrawiam Ariel
OdpowiedzUsuńgdzie teraz jestes?
OdpowiedzUsuńkrakow :) i postow mam pare zaleglych. Ostatnich dni nie chcialam marnowac na pisanie.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam